ZDROWIEJEMY

Na tej stronie mam zamiar zamieszczać wypowiedzi anonimowych alkoholików o drodze, jaką przeszli zmierzając ku swojej obecnej trzeźwości. Nie chcę powielać Wielkiej Księgi, ale uważam ten sposób za właściwą metodę przyciągania osób chorych, które jeszcze nie uporały się z uzależnieniem, a bardzo tego pragną i nie znalazły jeszcze tylko swojej Drogi.
Proszę o przekazywanie swoich wypowiedzi na adres: grzegorz_a_k@wp.pl z dopiskiem ZDROWIEJEMY albo AA. Dziękuję Pogody Ducha. Grzegorz - alkoholik

Wypowiedzi trzeźwiejących alkoholików pokazujące
w jaki sposób JA WSZEDŁEM na Drogę trzeźwienia, do normalności,
ułatwiające każdemu, kto  tego szczerze pragnie,  przeżywać życie na trzeźwo,
samemu stać się wolnym od nałogów i zmór dnia poprzedniego.
Wyrażam zgodę na publikację mojej wypowiedzi  przez administratora strony www.pociejewoaa.prv.pl bez użycia jakichkolwiek szczegółów mogących kiedykolwiek posłużyć do mojej identyfikacji.

Mam na imię Grzegorz. Jestem alkoholikiem.
Moja droga do trzeźwości była długa i pokrętna, usiana tyloma wymówkami, które mozolnie tkałem, z niezrozumiałą starannością budowałem, niezwykle pokrętnie projektowałem a potem niestrudzenie przedstawiałem oraz pieczołowicie wprowadzałem w życie, że niejednego specjalistę to zadziwiało. Ale nie trzeźwiejących alkoholików, nie terapeutów. Oni widzieli we mnie chorego człowieka, który cały swój wysiłek przekształca w doprowadzenie do skutku możliwości kontynuowania dotychczasowego opartego na kłamstwie i zmierzaniu do samozagłady życia. Tak z reguły zaczyna się opowieść o początkach wychodzenia z kleszczy nałogu człowieka chorego na alkoholizm. Ja też wreszcie po wielu próbach zaprzestania picia, powrotach do nałogu, buntach przeciw piciu i przeciw zdrowieniu zrozumiałem, że jestem chory, nieuleczalnie chory, zaakceptowałem, iż jestem alkoholikiem, a jedynym warunkiem wyleczenia mojego wycieńczonego chorobami, w tym przede wszystkim odalkoholowymi są: szczera chęć niepicia, oparta na prawdzie i odbudowywaniu spaczonych nałogiem uczuć terapia oraz przyjęciu, że jestem bezwolny wobec alkoholu i przestałem kierować swoim życiem, całkowitemu oddaniu się mojej Sile Wyższej czyli kroczenie wespół członkami Wspólnoty Anonimowych Alkoholików razem z Przewodnikami AA: Modlitwą O Pogodę Ducha, Desideratą, 12. Krokami, programem 24 godziny. Od chwili kiedy wymienione wyżej sfery zdrowienia stały się moim mottem przestałem być człowiekiem spragnionym, chociaż pić mi się chce, jestem abstynentem wolnym od nałogów, chociaż pozostaję alkoholikiem, nie muszę zastanawiać się, co zrobiłem wczoraj, nie muszę obawiać się zmór dnia poprzedniego, chociaż nie jestem wolny od myśli o nawrocie i boję się pomysłu, że alkohol mógłby mi w czymkolwiek pomóc.
Zauważyłem, że mam poważne problemy z alkoholem już po 2010 roku. Stwierdziłem, iż piję nie po to, by poprawić sobie nastrój, ale wyłącznie w tym celu, by się upić, gdyż wówczas na chwilę zapominałem  (dziś to wiem: wydawało mi się) o problemach danej chwili. Nie docierało do mnie zupełnie, iż problemy odłożone na chwilę, które jeszcze można było wtenczas załatwić, przypełzały, jak robale do trupa, kiedy tylko ocknąłem się z pijanej zapaści. A im wolniej mijał kac, tym szybciej wracały niepozałatwiane sprawy. Zgłosiłem się na terapię. Pewnie musiałem załatwić skierowanie od psychiatry, lecz ten po wysłuchaniu mnie wydał mi takie skierowanie bez problemu. Albo obyło się bez skierowania. Nie pamiętam. Trafiłem do terapeuty uzależnień w Poradni (nieważne jakiej, ale postanowiłem pisać ją z dużej litery). To o czym rozmawialiśmy, zupełnie wyleciało mi z pamięci. Po kolejnym spotkaniu nie poszedłem tam więcej. Ja alkoholikiem? Zakończyła się ?pierwsza? terapia. Żyłem: wykonywałem swoje obowiązki zawodowe i rodzinne I PIŁEM w dalszym ciągu. Żona coraz bardziej oddalała się ode mnie, przestała się wreszcie odzywać całkowicie (trwało to do 2016 roku), w pracy zaczęto zwracać uwagę, żebym uważał i robił coś ze sobą, bo muszę się spodziewać niespodziewanej kontroli w każdej chwili. "Załatwiałem" to miętusami i wodą kolońską. (!!!) W domu cisza doskwierała,  jednak wmawiałem sobie, że to ja przecież zarabiam, ja się wykazuję, o wszystko dbam, kontroluję, panuję nad wszystkim. Prawda jednakże dotarła do mnie znacznie później, za późno jak się okazało. Zginął mój 27letni syn (powiesił się). Oskarżano mnie, iż nawet w czasie pogrzebu muszę pić- tu mój rzeczywisty sprzeciw, poszedłem do sklepu załatwić się, a nie kupić alkohol. Co jednak mieli pomyśleć ci, którzy znali mnie jako notorycznego pijaka? Oddałem na złom za bezcen samochód, bo już nie mogłem jeździć. Straty, same straty. Został mi już tyko alkohol - mój brat i swat. I HDK - od zawsze, niemal od pierwszego honorowego oddania krwi powód do wypicia. Jeszcze działałem w Klubie, jeszcze były spotkania: parę podpisów i picie. Do dzisiaj wspominam z córką (dzisiaj już możemy sobie pozwolić na wspominanie) moje wyjścia do Klubu. Gdzie idziesz? Do Klubu. Znowu się upijesz? Nie; coś podpiszę; i za chwilę wracam. Było jak zawsze: wracałem po północy pijany. I wydzwaniałem do córki: gdzie ty jesteś? No przecież śpię za ścianą! (Skarbie, jak Ty mi to wybaczyłaś?)
Wreszcie rok 2014 - atak padaczki w pracy. Zdawałem zmianę. Podniosłem się zza biurka i... widzę nad sobą pielęgniarzy z Pogotowia. Obok strażnicy, pracownicy, konsternacja. Co się stało? Pogotowie odwiozło mnie do szpitala. Przeleżałem na korytarzu całą noc. Oto do czego się doprowadziłem. Zwolnią mnie czy nie? Na szczęście(?!) alkomat nie wykazał alkoholu we krwi. Rano zawieziono mnie do Zakładu i "zaordynowano" wypadek chorobowy na terenie Zakładu. To był maj. Pracowałem więc dalej! Chociaż od tamtego wydarzenia aż do renty na chorobowym. W lipcu zgłosiłem się na leczenie zamknięte na oddziale szpitalnym. 8 tygodni bez picia. To było coś! Jaki byłem z siebie dumny. Z racji terapii byłem na kliku mityngach AA. Podobało mi się, nic jednakowoż do mnie nie dotarło. No i co z tego, że na oddziale przedstawiałem się Grzegorz alkoholik. Skoro mogę już nie pić, to przecież już nie jestem alkoholikiem. Postanowiłem jednak nie pić. Wytrzymałem 1 (JEDEN) tydzień. Wytrzymałem nawet imprezę pożegnalną kolegi z pracy. Potem cała terapia poszła w zapomnienie. Spotkanie w Klubie HDK. Dajcie i mnie piwo, przecież jedno piwo mi nie zaszkodzi. Na drugi dzień były dwa. Na następny już więcej. I znowu picie dniami i nocami. Ja piję? Piję tylko piwo. Samooszukiwane - dewiza czynnego alkoholika. Kolejna kuracja, tym razem na oddziale dziennym Przychodni. Wytrzymałem kilka sesji. I tak długo, bo przecież po kuracji chodziłem do Żabki na piwo. Nauczyłem się już - 4 piwa extramocne, a rano alkomat pokazywał zero. Skoro mogę 4, to dlaczego nie więcej? próba - 8 extramocnych. .Rano - 0,8 promila. Żegnaj kuracjo! Żadnych tłumaczeń, żadnego pożegnania, odszedłem. I znowu koszmar pijanego życia. Odszedłem od żony do innej kobiety. Miałem kontakt z dziećmi, ale żona nie odzywała się. Córka zawoziła mnie do Zakładu po wypłatę. Do dzisiaj nie wiem, jak przechodziłem przez bramę, jednak podpisywanie listy wypłat to była makabra - nie potrafiłem się podpisać, córka robiła to za mnie. Kolejne miesiące mojego "życia" to mój armagedon - ataki padaczki, załatwianie się pod siebie przerywane krótkimi chwilami, kiedy szedłem po piwo. Klik otwieranej puszki był niemal jedynym dźwiękiem, jaki mi towarzyszył. Odkryłem jakoś, że zmierzam ku samozagładzie, a nie chciałem tego. Kolejna terapia na oddziale dziennym szpitala. Kolejny raz rano terapia, po południu  piwo. Nie wiem, jakim cudem ukończyłem tę terapię. Alle i tak w żaden sposób nie wpłynęła na moje postępowanie, na moje picie. Schudłem ponad 30 kilo. nie potrafiłem podnieść do ust nawet połowy szklanki herbaty. Puszkę piwa podnosiłem dwoma trzęsącymi się rękoma. Drżenie ustępowało po drugim, trzecim hauście. Wreszcie dwa dni przed Wielkanocą 2015 przestałem pić, bo miała przyjechać do nas córka mojej partnerki. Pomimo dwóch dni abstynencji byłem jedną wielką, trzęsącą się galaretą. Podjęła decyzję, na nic zdały się moje sprzeciwy, wezwała karetkę. Zabrano mnie na SOR, stamtąd na Oddział Wewnętrzny. Pamiętam, jak czekałem na SORze, słyszałem: to ten śmierdziel tak cuchnie; odgrodzono mnie parawanem. Pamiętam pielęgniarkę na Wewnętrznym: i znowu jakiegoś pijoka nam na Święta przywieźli. Położono mnie na jakiejś sali. Pierwszej nocy umarł przy mnie jakiś staruszek. Miałem zawołać pielęgniarki, ale nie miałem siły. Przez pierwsze trzy dni nie dostawałem nic - ani wody, ani jedzenia. Na moje zapytanie pielęgniarka odpowiedziała, że taką mam dietę. Potem dokooptowano do mnie innego pacjenta. Już wtedy córka pomogła mi się wykąpać, sam nie miałem siły. Alkoholik ma to do siebie, że jeszcze na godzinę przed śmiercią błaga Boga: Panie Jezu, daj mi jeszcze ten ostatni raz szansę, jutro już naprawdę się nie napiję, bo chce dotrwać do rana, aby znowu móc pić. Ja nie miałem siły błagać o nic. Oczyma prosiłem sąsiada, by pomógł mi przewrócić się na drugi bok. Salowa musiała mnie karmić. Sam nie byłem zdolny do niczego. Dopiero znacznie później dowiedziałem się, że nikt z personelu nie wierzył, że przeżyję. A ja, mimo ze nie miałem siły o to błagać, dostałem szansę. Wykorzystałem ją, wykorzystuję do dzisiaj. Uczę się pomagać i pomagam, jak umiem, innym potrzebującym.
Po wyjściu ze szpital (jak zwykle dzięki nieocenionej pomocy córki) nie potrafiłem żyć: nie umiałem chodzić, niemal najeść się sam, załatwiać się. Ileż to lekarka rodzinna miała ze mną problemów, bo raz musiała zdejmować, to na powrót zakładać cewnik. Córka załatwiła mi indywidualnego rehabilitanta, który uczył mnie chodzić. Wielka radość po pierwszych krokach, po pierwszych krokach bez chodaka. I niezwykłe zażenowanie, kiedy uczył mnie chodzić po schodach. No proszę schodzić! Ale jak? Ja ponad 50letni facet nie wiem, jak się schodzi po schodach!!! Normalnie, najpierw jedna noga, potem druga i na zmianę! Ale która pierwsza? Ta silniejsza. Ale która jest silniejsza?  Wreszcie z oporami wracałem powoli do zdrowia - chociaż to naprawdę dużo powiedziane. Bardziej zgadza się powoli. I ta polineuropatia, która trzyma się moich stóp do dzisiaj, i pewnie długo jeszcze ze mną pozostanie. Chodziłem do lekarza, dzięki pozostałym moim chorobom przyznano mi rentę. Wreszcie któregoś dnia w czerwcu 2015 lekarka rodzinna powiedziała: I tak panu nie wierzę. Jeżeli nie pójdzie pan na terapię, znów zacznie pan pić. Zgodziłem się z nią. Pojechałem do Przychodni, prosząc, by przyjęto mnie na kolejną terapię. A do kogo chce pan uczęszczać? Tą terapeutkę znam, tą znam... A ta? Dobrze. Poszedłem. Nadeszła moja godzina. Zapukałem. Wszedłem. Za biurkiem miła kobieta oczekująca mnie, blondynka, lekki uśmiech... Zachęcenie czy też zna mnie z mojej dokumentacji? Jestem tu, nie widzisz tego? pomóż mi albo spadam... I po co pan przyszedł? Nie mogę pić! A... skoro pan nie może, to proszę wracać do domu... proszę przyjść, jak nie będzie pan chciał... Odwróciła się. Jak to? Już? Przecież nie po to tutaj przyszedłem! (I teraz właśnie nie pamiętam, czy tak jak wspominam czy też jak to zakłamanie już pewnie wówczas powiedziałem) Nie chcę pić! Proszę mi pomóc!
I tak to spotkanie po spotkaniu, sesja po sesji, terapie: podstawowa, nawroty, pogłębiona idziemy przez moje leczenie: Ona - terapeutka, ja - pacjent. Ja dzisiaj nie chcę pić, trzeźwieję. Ona, moja Córka, moja Rodzina wspomagają mnie, bym godnie wykorzystał daną mi przez Boga szansę, bym przeżył podarowane mi przez Boga za pośrednictwem Rodziców życie, bym budził się i zasypiał trzeźwy oraz w każdej chwili gotowy był nieść  pomoc tym, którzy mnie o to w słusznej sprawie poproszą.
Jest jeszcze Wspólnota Anonimowych Alkoholików. To przyjaciele, którzy nie pytają za ile, ale kiedy ci pomóc. Staram się, by być takim jak oni, bo Wspólnota AA trzeźwości nie sprzedaje ani nie rozdaje (dlatego się nie reklamuje), ale trzeźwieć pomaga (dlatego pragnących szczerze trzeźwieć przyciąga) i każdemu, kto trzeźwieć postanowił zapewnia anonimowość (dlatego podstawowa zasada AA - anonimowość osób, nie Wspólnoty). Dziękuję.

   

Wracam na stronę główną